niedziela, 11 listopada 2012

Jedzeniowa Sobota

Sobota dzień kota. Kiedyś gdzieś zasłyszałam. Dla mnie wczorajsza sobota minęła pod znakiem jedzenia. Ale nie jest to post marudząco-samopotępiający jaka to ja byłam okropna, miałam trzymać dietę, a się objadłam, uległam pokusom nieczystym, o ja stracona... Nic z tych rzeczy. Zjadłam dużo, ale z głową. Nie przekroczyłam mojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego, które wynosi przy obecnej wadze 1992 kcal na dobę. Zjadłam 20 kalorii mniej. Wiem, że nic mi się nie odłoży, waga nie powędruje w górę, a ciuchy nie przestaną się dopinać. Wczorajszy dzień był dobrym dniem.



Zaczynając od śniadania, na które przygotowałam pastę z makreli oraz jajko w koszulce (chyba tak się na nie mówi po polsku, bo szczerze mówiąc w Polsce się raczej z nimi nie spotkałam, a tutaj to poached eggs). Do tego dwie bułki z własnoręcznie ukręconym smarowidłem bez tłuszczów trans. Śniadanie pochłonęło lwią część bilansu kalorycznego. 



Później była przekąska potreningowa. Jak sama nazwa wskazuje skonsumowana została ona po treningu. Dziś był to trening z Jillian, a po nim kilka zestawów ćwiczeń z Cassey z Blogilates.com, po których chwilowo straciłam czucie w nogach i ogarnęła mnie całkowita bezwładność kończyn dolnych. Przekąska ta składała się z twarogu chudego, którego nie mogłam przełknąć i było to doświadczenie bardzo nietypowe. Obawiam się, że mój organizm, bardzo zniechęcony dietą Dukana, którą kiedyś miałam nieprzyjemność stosować, cierpi na białkową awersję i jakakolwiek próba serwowania mu "czystego" białka napotyka trudności. Jednak w planie był także szejk owocowy (ananas-khaki-chia), który serwowany pomiędzy kolejnymi porcjami serka skutecznie niwelował negatywne wrażenia smakowe.

Obiad po trzech godzinach, a na obiad Curry. Był brązowy ryż z grzybkami, była porcja warzyw (brokuły nas dziś zaszczyciły), sosik na niewyobrażalnie kalorycznym, aczkolwiek zdrowym mleku kokosowym z kurczaczkiem, a raczej jego namiastką (do kurczaczka też Dukan zniechęcił). Porcja po podliczeniu wszystkich składników to około 550 kcal. Czyli nie ma tragedii. Szkoda, że nie zrobiłam wam fotek, bo wyglądał niesamowicie smakowicie.

Były też jeszcze dwie przekąski w postaci jabłka i pomarańczy. I trochę podjadłam ananasa, który został na jutro. I łyżka masła migdałowego, które chciałam spróbować, bo kupiłam niedawno i nie miałam na nie pomysłu.


Uff... Wyspowiadałam się ze wszystkiego. Żadnego wykroczenia żywieniowego nie popełniłam. Masła migdałowego nie traktuję nawet jako namiastki słodyczy, bo w swym składzie zawiera migdały i olej roślinny. To jest dopiero prosty skład. 

Ale nie o maśle miało być. Chodzi o to, iż czasami zdarza się taki dzień kiedy jemy więcej. Po prosty ciągle mamy na coś ochotę. I taki dzień jest często próbą, być albo nie być dla naszej diety, czy zdrowego stylu życia. Może on bowiem być początkiem powrotu do dawnych przyzwyczajeń. Zjadłyśmy syte śniadanie, później jeszcze coś przekąsiłyśmy i otwieramy sobie furtkę coraz szerzej. A tu ni stąd ni zowąd przez furtkę przeciska się ciacho, później cisną się fryteczki, cukiereczki, co popadnie, co znajdzie się w pobliżu. I wieczorem dopadają nas wyrzuty sumienia. Jest nam przykro, zaczynamy wątpić czy to wszystko ma jakikolwiek sens. I nasza maksyma, że nic nie smakuje tak dobrze jak poczucie bycia szczupłą/wysportowaną (Nothing tastes as good as skinny/fit feels), przestaje nas przekonywać.

O czym chcę napisać? O tym, że pod żadnym pozorem nie powinnyśmy tej furtki ponownie otwierać. Ale jak to zrobić kiedy jeść się chce? Jedzmy, ale zdrowo. Wystarczy kilka modyfikacji, aby nasze ulubione danie stało się zbilansowanym posiłkiem nie przekraczającym 600 kcal. Robiłam to z Curry, robiłam z Plackiem po węgiersku, robię bardzo często z Rejbakiem dla TŻ. Mamy ochotę na słodycze objedzmy się wręcz owocami. One też mają cukier, ale jest on tak szybko przyswajalny jak ten z czekoladek. Jest małe prawdopodobieństwo, a wręcz żadne, że jednorazowe owocowe obżarstwo wyrządzi szkody porównywalne do tych wyrządzonych przez napad słodyczowy. I wbijmy sobie w taki dzień do głowy, że furtka nadal pozostaje zamknięta. Jemy zdrowo, ale dużo. Czasami trzeba. Znacznie łatwiej jest powrócić z takiego obżarstwa na właściwą ścieżkę, mając świadomość, że tylko trochę z niej zeszliśmy, a nie poszliśmy w zupełnie inną stronę.



Tyle o sobocie, czas rozkoszować się niedzielą :)

xxx



Objedzona LPM ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz