wtorek, 23 października 2012

Dlaczego dziewczynki się głodzą?


Nie było mnie tak długo, z jednego prostego powodu. Nie miałam nic ciekawego do napisania. Poważnie. Bezsensowne nabijanie postów nie jest dla mnie. Powracam z tematem starym jak świat, ale z dekady na dekadę, tak samo aktualnym. 

Jakiś czas temu zainspirowana jedną z blogowych koleżanek, a mianowicie Urban, postanowiłam powrócić (tak tak to nie jest moje pierwsze podejście) do w miarę możliwości jak najbardziej zdrowego stylu życia. Zasady były proste. Ćwiczymy, zdrowo jemy i cieszymy się z efektów. Nie wprowadzałam żadnej specjalnej diety. Zapisywałam to co jem, ale raczej chodziło mi o poprawienie jakości, niż zmniejszenie ilości. Wyeliminowanie niektórych "śmieciuchów", choć było ich niewiele, poskutkowało zmniejszeniem się bilansu kalorycznego. Dziennie wychodzi od 1200 do 1700, przy mojej wadze 2000 to zalecana norma dziennego spożycia.

Dni mijały zdrowy styl życia wpasował się w codzienność, niczego nie utrudniał, czasami ułatwiał. Nadmiar czasu wolnego spowodował, że zaczęłam moją odgrzewaną pasję rozwijać poprzez poszerzanie wiedzy, poszukiwanie zdrowych nowinek żywieniowych, wprowadzanie nowych zestawów ćwiczeń. Z pomocą przyszedł pinterest.com i zakładka Health&Beauty oraz nasza kochana polska i nie polska blogosfera. I o ile znalazłam kilka perełek motywacyjnych. To odkryłam także mroczną stronę - nastoletnie fit blogi.


Oczekiwania                                                                                                   Rzeczywistość 








vs 









znalezione w google.pl pod hasłem skinny-girl


Nie napiszę, że kiedy ja miałam lat naście to czegoś takiego nie było, że jestem oburzona dzisiejszą młodzieżą i nie będę wołać o pomstę do nieba, nie będę skandować: gdzie są rodzice?! Nie napiszę ponieważ zjawisko to jest mi bardzo bliskie, tylko teraz spoglądam na nie z nieco innej perspektywy. Kiedy miałam 13 może 14 lat zaczęłam się pierwszy raz odchudzać. Dlaczego? Bo siostra pielęgniarka* obliczyła mi BMI i powiedziała, że mam nadwagę i powinnam schudnąć jakieś 14 kilo. Byłam na etapie kiedy to jeszcze nie stałam godzinami przed lustrem i nie byłam świadoma swojej wagi-nadwagi. To znaczy, wiedziałam, że ważę więcej niż przeciętne koleżanki, że chłopcy się za mną nie oglądają, że bikini jest nie dla mnie. Ale powiem wam szczerze, że na tamtym etapie żadna z tych rzeczy nie była dla mnie zmartwieniem. Miałam przyjaciół, łatwo nawiązywałam kontakty, dobrze się uczyłam i miałam masę zainteresowań. Ten błogostan by sobie trwał może rok, może więcej, nie wiem. Ale siostra pielęgniarka stwierdziła, że musi mnie uświadomić. I to było przykre. Wypłakałam się mamie, kiedy przyjechała mnie odwiedzić, ale to przykre uczucie pozostało. 

Zaczęło się od tego, że przestałam przychodzić na śniadania, z obiadu jadłam tylko część drugiego dania, pomijałam zupę i jadłam coś na podwieczorek o 17, kolację też opuszczałam. Schudłam i to bardzo, nie wiem ile, bo się nie ważyłam, ale do tego stopnia, że spódnicę w której chodziłam musiałam wiązać na supełek z boku, bo inaczej lądowała przy kostkach. Przy kolejnej wizycie rodzicielskiej mama zauważyła, że schudłam, ale nic nie wskazywało, że dzieje się coś niedobrego. Przez następne 2 lata waga stopniowo wracała do punktu wyjścia. Działo się to bardzo bardzo wolno, wręcz niedostrzegalnie.

Później przyszło liceum no i katorżnicze diety, trochę ćwiczeń, głodówki od czasu do czasu, przeróżne specyfiki odchudzające. Waga znikała i wracała. I tak do studiów. Na studiach mi przeszło. Pojawił się TŻ i został na stałe. Czasami chudłam, ale nie jakoś spektakularnie. Zazwyczaj na zimę, na zimę zawsze było łatwiej. Pod koniec studiów, zaczęłam się zdrowo odżywiać, zapisałam się na siłownię. Później przygotowania do obrony, brak czasu na ćwiczenia, obrona się nie odbyła, przełożona na kolejny rok, ćwiczenia od czasu do czasu, zdrowy tryb życia powrócił i zadomowił się na dobre.

Ot tyle moich wynurzeń z przeszłości. Teraz pewne wnioski. Doprowadziłam mój metabolizm do stanu opłakanego. Już prawie rok staram się go normować i wiem, że jeszcze sporo pracy przedemną. Przegłodziłam moje komórki niejednokrotnie i dużo bym dała żeby to cofnąć, żeby mogły teraz funkcjonować tak jak powinny, a nie kumulować wszelkie nawet minimalne nadwyżki kalorii w obawie, że głód powróci. 

Co mogłam zrobić żeby uniknąć przykrych konsekwencji z którymi się teraz borykam, a które w większości wynikają z moich błędnych wyborów związanych z odżywianiem? Mogłam się do-edukować. Nie przyszło mi to do głowy. Byłam młoda i wszystko robiłam na własny rozum. Mniej zjem - schudnę. Zjem więcej - przytyję. Przegłodzę się - schudnę szybciej. Taka była moja logika. Nie przyszło mi do głowy wziąć pod uwagę procesów metabolicznych zachodzących na poziomie komórkowym. Właściwych proporcji składników odżywczych w pożywieniu. Nie wiedziałam nic o błonniku, dobrych tłuszczach, minimalnym zapotrzebowaniu na kalorie. Z biologii miałam zawsze 5 i nie była to wiedza ulotna, ponieważ wszystko pamiętam do tej pory, z chemii to samo. Niestety nie przyszło mi do głowy, że moja wiedza w tym zakresie może być użyteczna w kwestii odżywiania. Wiedza była wykorzystywana tylko na potrzeby sprawdzianów. I tyle. Jakbym uczyła się o jakimś zupełnie innym człowieku, jakby to wszystko mnie nie dotyczyło.

Co mogło zrobić otoczenie? Mam tu na myśli wszystkich dorosłych ludzi, którzy mieli tzw. doświadczenie życiowe i mogli uchronić mnie przed popełnieniem niektórych błędów. Rozbiję to na kilka grup. Rodzice nie mogli zrobić za wiele. Wiek nastoletni jest wiekiem bardzo słabego zrozumienia na płaszczyźnie rodzic-dziecko. Moja mama zawsze się starała, dostrzegam to dopiero teraz i łzy mi się cisną na oczy jak przypominam sobie jaka bywałam dla niej czasami okropna. Szkoła w moim akurat przypadku była początkiem problemu, bo gdyby nie siostra pielęgniarka i jej rzekoma diagnoza 14 kilo nadwagi, to może bym tak wcześnie nie zaczęła. Pielęgniarka szkolna powinna mieć większą wiedzę i przede wszystkim wyczucie w takich sprawach. Moje BMI nigdy nie przekraczało normy, a z tego co ona mi wtedy wyliczyła to była by moja waga minimalna i niekoniecznie zdrowa. W liceum pielęgniarka nie była lepsza. Kiedyś zasłabłam na lekcji, miałam z nią rozmowę i patrząc z perspektywy czasu, ja miałam zdrowsze podejście do odchudzania niż ona. Cytat z Pani pielęgniarki licealnej: "Kiedy chudnę mniej niż 2-3 kg tygodniowo, to mi się odechciewa, bo to tak jak by w ogóle nie było efektu. Nie mam cierpliwości do takiego odchudzania". 

A tak naprawdę to dlaczego dziewczynki się głodzą? Bo chcą wyglądać szczupło, chcą być ładne, mają wypaczony ideał kobiecego piękna, wzorowany na modelkach z kolorowych czasopism, chcą mieć chłopaka, chcą komuś zaimponować? Dziewczynki się głodzą, bo nie potrafią zaakceptować siebie takimi jakie są. Chcą się wcisnąć w ciasną formę szczęśliwej dziewczyny promowanej przez media. Forma ta nie waży więcej niż 50 kilo, ma świetny styl, jest duszą towarzystwa, ma silny charakter i własne poglądy, twardo stąpa po ziemi, jednak zdarza jej się bujać w obłokach, jest typem imprezowiczki, ale wszystko ma zawsze pod kontrolą, robi sobie mnóstwo zdjęć i na każdym wygląda świetnie, czasami jest smutna, ale to bardziej nostalgia pragnienie czegoś więcej, nie dotyczą jej żadne przyziemne sprawy, jakby chociaż sprzątanie czy zakupy w warzywniaku, kupuje i owszem ale w butikach z pięknymi rzeczami i ona ma na to wszystko czas. Dlaczego? Bo nie ma czasu na życie. Dziewczynki się głodzą, bo ten surrealistyczny model postępowania wydaje im się jedyny i słuszny. Jest kluczem do szczęścia. Nie zdają sobie sprawy, że to tylko forma. Być może fotografia, być może postać z filmu, serialu. Forma nie ma życia, jest sztucznym wytworem i wpasowanie się w nią jest niemożliwe, a już sama próba jest groźna dla każdego kto się jej podejmie. Dlaczego? Bo forma to wycinek czasu i przestrzeni. Forma się nie starzeje, nie musi myśleć o konsekwencjach, bo jej nie dosięgną, nigdy. Forma nie je, bo nie musi, nie potrzebuje. Forma może imprezować do białego rana, pić i palić, bo wszelkie zagrożenia z tym związane są automatycznie niwelowane. Nie była by przecież formą gdyby jej obraz byłby nieatrakcyjny. Gdyby się okazało, że ma raka płuc, albo że leżała pół nocy pijana w parku, albo, że nie stać ją na życie, bo wszystko wydała w butikach z ładnymi rzeczami, albo, że nie ma chłopaka, bo tak oni wolą te zwykłe dziewczyny, nie te z formy? Im dalej formie do rzeczywistości, tym rzeczywistość stara się ją bardziej naśladować. Błędne koło. Napędzamy je od dawna i nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji. Ludzkość się rozwija, ale wraz z rozwojem rzeczy dobrych, rozwijają się też zagrożenia. Rozwój jest pewną stałą, która dotyczy wszystkich aspektów życia. 

Do napisania tego tekstu skłoniło mnie odnalezienie całej masy blogów pisanych przez nastoletnie dziewczyny. Mało tam zdrowego stylu życia, mało motywacji, za to całe mnóstwo presji i drakońskich diet. Skinny Girl Diet? Słyszał ktoś? Ja się przeraziłam. Dziewczyny nakręcają się nawzajem, aby schudnąć jak najwięcej, jak najszybciej, jeść jak najmniej, przez jak najdłuższy okres czasu. Zgroza. Nastolatka wraca ze szkoły, gdzie przez cały dzień czuła presję, chociaż nigdy się do tego nie przyzna, żeby być najlepszą, najszczuplejszą, najładniejszą i w domu zastaje telewizor, z którego sączą się szczęśliwe formy, do wyboru do koloru, różnej płci i w różnym wieku oraz internet, który niczym nie filtrowany zalewa coraz to "szczęśliwszymi" formami. Do tego negatywne czynniki występujące w szkole, powielają się w internecie.

Co z tym zrobić? Nie wiem. Zapraszam do dyskusji. Zachęcam także do kopiowania i publikowania, całości lub części tekstu, z podaniem odnośnika do źródła. Mam nadzieję, że dotrze on i skłoni do refleksji jak największą liczbę czytelników.

xxx

LPM